Home » ABOUT » TEXTS » ŚWIATŁO IRANU, DUSZA PERSJI

Elżbieta Łubowicz
­­­
ŚWIATŁO IRANU, DUSZA PERSJI

„Nur-e dżan” znaczy „światło duszy”. To piękne i tajemnicze określenie Anita Andrzejewska zaczerpnęła z terminologii sufickiej – mistycznego nurtu w islamie. Z sufizmem zetknęła się w trakcie swoich podróży do Iranu, gdzie, poczynając od pierwszej wyprawy w 2004 roku, przebywała już czterokrotnie. Nie były to krótkie wyjazdy turystyczne, ale dłuższe pobyty, trwające miesiąc lub dwa. Zafascynowały ją tamtejsze pejzaże z innym zupełnie niż u nas światłem, a także ludzie zamieszkujący ten kraj. Dominujący tam islam jest inny niż w krajach arabskich, bowiem zasymilowany został przez starą kulturę perską; mistyka suficka zawiera w sobie wątki wielu nakładających się na siebie w tamtym regionie wierzeń: zoroastriańskich, starohebrajskich i starochrześcijańskich. Aura tej kultury, w której to co dziwne i egzotyczne przeplata się z reminiscencjami czegoś dobrze znanego i swojskiego (jak na przykład obecna tam tradycja malowania pisanek) zauroczyła autorkę prezentowanych na tej wystawie fotografii. Wszystkie one powstały właśnie w Iranie.

Wszystkie są także wykonane na tradycyjnym, czarno-białym negatywie i własnoręcznie skopiowane w tradycyjnej chemicznej ciemni.
Ta technika i technologia, odwołująca się do elementarnych wartości w fotografii, ma swoje przedłużenie w estetyce zdjęć. Światło i mrok to najważniejsze wartości, które tworzą formę kadru. Są one tu jednocześnie dosłowne, uchwycone w otwartym pejzażu lub w ciasnej przestrzeni miejskiej uliczki, i metaforyczne, odnoszące się do człowieka z jego duchowym wnętrzem, jak o tym mówi poetycki tytuł wystawy, „Światło duszy”. Mniej istotna jest tu dokumentalna rejestracja szczegółów – ważniejszy sam fakt zapisu kształtu przedmiotu, który rysuje się w działaniu światła, wydobywającego go z mroku. Można powiedzieć, że analogiczne zjawisko jak w przypadku fizycznego procesu powstawania fotoobrazu zachodzi także przy subiektywnej percepcji świata. Nakładając na obserwowany widok swoje wyobrażenia i uczucia, „oświetlamy” go metaforycznie własnym wewnętrznym światłem. Wydobywamy z niego to, co nas porusza, budzi zdumienie, zachwyt lub przywołuje jakieś wspomnienie.

Obrazy, które znajduje Anita Andrzejewska, zobaczone są w takim właśnie osobistym, subiektywnym spojrzeniu. Powód do naciśnięcia spustu migawki jest zawsze ten sam: ciekawa forma pojawiająca się we współdziałaniu światła i cienia. Wbrew pozorom jednak, przy takim punkcie widzenia nie powstają fotografie czysto wizualne, których główną wartością jest piękna lub niezwykła kompozycja. Owszem, formalna budowa kadru jest poprowadzona z estetyczną wrażliwością; widoczne są także czasem nawiązania do klasyków fotografii: Talbota, Nadara, Stieglitza, Moholy-Nagy’a… Ale to nie warstwa czysto wizualna jest celem i sensem tych obrazów. Światło i mrok tworzące ze sobą wzajemnie atrakcyjny wizualnie układ stają się warte zapisu na jednej z klatek negatywu dlatego, że inspirują wyobraźnię do stawiania pytań i dopisywania dalszego ciągu, który kryje się już poza kadrem. Każde z tych zdjęć jest zagadką, spotęgowaną przez fakt, że większą część ujętego widoku zajmuje zwykle mrok lub cień, a plamy i smugi światła rozjaśniają tylko niewielki jego fragment.

Co to za dziwne wnętrze, w którym z ciemności wyłania się widziana od dołu powiewna jasna suknia, oświetlona silnym światłem słońca, padającym na nią przez otwór w suficie? Dlaczego na kamiennym bruku tkwi w mżącym świetle księżyca samotny kobiecy sandał z wyrafinowanym wzorem dekoracji? Kim jest tajemnicza męska sylwetka z kamerą i statywem na ramieniu, przesuwająca się na tle zasłony, która wygląda jakby to sam mistrz Hitchcock wychodził z planu swojego filmu? Jaką scenę odgrywają trzej mężczyźni spotykający się o zmroku na poboczu oślepiająco jasnej szosy, oświetlonej zachodzącym słońcem? Gdzie jest takie niezwykłe miejsce, w którym tkwi w wodzie masywny czarny sześcian, przywodzący na myśl Kaabę, święty kamień muzułmanów, obiekt pielgrzymki do Mekki? Dlaczego kobiety ubrane w ciemne czadory, pojedynczo i w grupie, zaglądają w szczelinę pomiędzy dwiema zasłonami?

Fotografie Anity Andrzejewskiej wydają się być wyjęte z tajemniczych wschodnich opowieści, tak jakby były kadrami ze współczesnego filmu, zrealizowanego według „Baśni z tysiąca i jednej nocy” lub innych podobnych historii. To odczucie szczególnie wzmacnia powtarzająca się często, z premedytacją, maksymalna redukcja widoku w kadrze do pojedynczego przedmiotu, fragmentu tkaniny, części twarzy, detalu ciała, zarysu ludzkiej sylwetki. Fragmentaryczność, mroczność tych zdjęć i poetycko-baśniowy ich nastrój to wyraziste, szczególne ich cechy, które sprawiają, że całość tej powstałej w Iranie serii tworzy wspólną aurę egzotyki, niedopowiedzeń i tajemnic.

Wcześniejsze wystawy tej autorki, jak „Miejsca” w Galerii Pustej z 2004 roku albo „Footprints” z Galerii Sztuki „Wozownia” w Toruniu łączyły wewnątrz jednej ekspozycji zdjęcia zrobione w wielu różnych miejscach na świecie: w Polsce, Australii, Indiach, Ameryce, Iranie. Nie było to szczególnie ważne, gdzie każda z nich powstała. Łączyła je wspólna wizualna wrażliwość na światło przebijające się przez mrok, zredukowana kompozycja, upodobanie do ciemnych szarości i melancholijna liryczność nastroju. Gdziekolwiek Anita Andrzejewska trafiała, tam odkrywała zawsze takie widoki, które znajdowały w jej świadomości swój odzew. Dźwięczały znajomą nutą, wzywając do zatrzymania się i naciśnięcia spustu migawki. Pejzaże różnych miejsc rozsianych po całej kuli ziemskiej były więc w istocie jej pejzażami wewnętrznymi; obrazy napotykanych rzeczy i ludzi – ekwiwalentami własnych uczuć i myśli.

Tym razem jednak, w przypadku serii dotyczącej Iranu, jest inaczej. Stylistyka kadrów właściwie jest ta sama, podobna fragmentaryczność kadrów oraz ich mroczność. Jednak fotografowane obiekty w wielu przypadkach wyraźnie wskazują na egzotykę miejsca: kobiece sylwetki w czadorach, sandał ze wschodnim ornamentem, gęsto udrapowane zasłony, fragmenty wschodnich malowideł o mocnych, linearnych konturach, dywanik z dziwacznym tygrysem, grube, nierówne ściany budynków z otworami bez okien i płytkimi niszami we wnętrzach.
Także te widoki, które mogłyby równie dobrze pasować do innych miejsc na świecie, zawierają w sobie zwykle jakiś szczególny detal, który łączy je pozostałymi, wyraźnie egzotycznymi. Ryby widziane przez taflę wody w sadzawce oświetlone są niezwykłym, silnym światłem padającym z sufitu. Dwa indyki na tle szarej ściany wydają się, poprzez swoje charakterystyczne, płaskie na zdjęciu sylwetki, jakby wyjęte z perskiej miniatury. Przestrzeń na tych fotografiach często zostaje sprowadzona do płaskiego obrazu, na którym wszystkie obiekty wydają się być na jednym planie. Widok przez okienny otwór w ścianie na morze i płynący tam statek sprawia wrażenie płaskiej makaty z wyhaftowanym morskim obrazkiem. Ciemny, sfotografowany pod światło kadłub łodzi i zwieszające się z niego stopy to także jakby graficzny szkic widoku. Trudno się oprzeć reminiscencjom przynoszącym echo dawnych perskich i indyjskich malowideł, na których, inaczej niż w arabskich krajach islamu, pojawiały się postacie ludzkie i zwierzęce.

Częściej niż na innych zdjęciach Anity Andrzejewskiej występuje w tej serii z Iranu głęboka czerń, a także silny kontrast światła i ciemności. Autorka chwyta tu szczególne, południowe słońce, które zalewa blaskiem ciemne wnętrza domów, nawet o zmierzchu odbija się jaskrawo od asfaltu drogi, tworząc miękką warstwę blasku, przypominającą śnieg lub gęstą mgłę. Takiego światła dnia nie ma u nas, na północy Europy, wiadomo więc od razu, że jest to rzeczywistość egzotycznego południowego kraju. W tym świetle, tak samo jak w charakterystycznych sylwetkach czy obiektach, zawarta jest część duszy tego kraju, obejmującej jeszcze starożytną Persję – tę, która toczyła walkę z antyczną Grecją o dominację w regionie. Przekazują to sugestywnie fotografie Anity Andrzejewskiej, dowodząc, że w stylistyce klasycznego, czarno-białego subiektywnego dokumentu jeszcze można wyrazić coś istotnego i własnego. Ten język wciąż się nie wyczerpał i stwarza nadal nowe możliwości subiektywnej, autorskiej wypowiedzi.

Styczeń 2009